U Pana Cogito
Pokojowe i kucharki, ogrodnicy, kelnerzy, recepcjoniści - niemal wyłącznie chorzy na schizofrenię, albo dotknięci innymi psychozami. Na pierwszy rzut oka nic go nie odróżnia od innych pensjonatów: wysoki standard, ładne wnętrza, znośne ceny. Naprawdę trudno domyślić się, że większość obsługi - to osoby po kryzysach psychicznych. Dla gości to bez znaczenia; im - praca pozwala odzyskać równowagę.
Pensjonat "U Pana Cogito" w Krakowie |
To nośnik nadziei. Symbol szybkiego dochodzenia do zdrowia; pokonywania uprzedzeń, stereotypów i mitów, którymi przez lata obrosła schizofrenia - nie ma wątpliwości dr Andrzej Cechnicki, psychiatra z Collegium Medicum UJ, a zarazem wiceprzewodniczący Stowarzyszenia na rzecz Rozwoju Psychiatrii i Opieki Środowiskowej. Dzięki jego staraniom w 2003 r. powstał Zakład Aktywności Zawodowej - w formie pensjonatu.
Nazwano go "U Pana Cogito". Mieści się w neorenesansowym budyneczku, ledwie kilka kroków od Rynku Dębnickiego. Ludzie z chorą psychiką zawsze pozostawali na marginesie rynku pracy.
Przede wszystkim za sprawą powszechnej opinii, że nie są najlepszymi pracownikami. Że przez chorobę odzwyczajają się od tej roli - tłumaczy Agnieszka Lewonowska-Banach, kierowniczka pensjonatu "U Pana Cogito". - I niewiele się w tej kwestii zmienia. Wciąż osoby niewidzące, niesłyszące czy na wózkach mają większe szanse na znalezienie zatrudnienia niż chorzy psychicznie.
Zwykle więc scenariusz bywa taki: cztery ściany domu, coraz głębsza depresja, wreszcie zupełne wyalienowanie ze środowiska. I co jakiś czas Szpital Babińskiego.
Praca w pensjonacie ma temu zapobiec.
Wzięły go pod skrzydła: Stowarzyszenie Rodzin "Zdrowie Psychiczne" oraz Stowarzyszenie na rzecz Rozwoju Psychiatrii i Opieki Środowiskowej - oba z Krakowa. Budynek w stanie ruiny użyczyło miasto; remont trwał dwa lata. Chętnych do pracy było wielu; wybrano najlepiej przygotowanych - piętnastu chorych.
Wzorem dla nich stał się pensjonat "Six Mary's Place" w Edynburgu, ale podobnych firm społecznych, m.in. w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Włoszech i Holandii działało wtedy od dawna wiele. W Polsce byli pionierami.
Nie wiedzieli, czy sobie poradzą, ale nie przez niewiarę w pracowników. Nie było pewności, czy uda się im odnaleźć w branży hotelarskiej. Aby prowadzić rehabilitację, przede wszystkim musieli utrzymać się na rynku.
Barbara - okulary, uśmiech na twarzy.
Pracownica pensjonatu od 2005 r., kelnerka i pomoc kuchenna. Przedtem przez 7 lat zdawało się jej, że żyje na świecie sama: otoczona szatanami; przywidzenia brała za prawdę. Lekarze nie mieli wątpliwości: schizofrenia paranoidalna. Jednak o chorobie nie chce się rozwodzić.
Mówi tylko: - Nikomu nie życzę, by miał okazję przekonać się, jakie to męczarnie...
Pół roku szpitala, leki, potem terapia zajęciowa; odżyła skrywana dotąd potrzeba normalności. Dowiedziała się o pensjonacie, postanowiła spróbować.
Teraz myje garnki albo usługuje klientom restauracji: - To była dla mnie zupełnie nowa sytuacja, musiałam się wszystkiego nauczyć. Stopniowo, w miarę upływu czasu, czułam się coraz pewniej; starałam się obsługiwać gości, jak najlepiej potrafię.
Ostatni raz choroba nasiliła się trzy lata temu, na krótko. Stan, którego nie życzy nikomu. Ale bez pracy mogłoby być z nią dużo gorzej. A tak, wkrótce zrobi nawet maturę.
Czternaście pokojów, restauracja, sala konferencyjna; kameralna, stylowa willa z 1890 r. Ogród pełen róż. Blisko stąd na Wawel, do Rynku Głównego i nad Wisłę. Przyjechać może każdy.
Goście są różni: dużo z zagranicy - dotychczas połowa wszystkich; nieco biznesmenów, sporo zwykłych turystów. A w restauracji uroczystości rodzinne: chrzciny, wesela, komunie.
Spośród trzydziestu pracowników dwie trzecie - to osoby z dolegliwościami psychicznymi. Czasem rozmawiają między sobą o chorobie, komentują, dzielą się przeżyciami. Czasem śmieją z tego wszystkiego, choć wcale im nie do śmiechu. Czasem lubią pogadać o życiu - po ludzku.
"Piekło w umyśle" - tak mówią o schizofrenii.
Więc są tu po kryzysach i pokojowe, i kuchenne; ogrodnicy, kelnerzy i recepcjoniści też. I to obu płci. Niemal wyłącznie chorzy na schizofrenię, albo dotknięci innymi psychozami. Bo przecież schizofrenia niejedno ma imię. Ale nikt tu nikogo tym nie epatuje.
Agnieszka Lewonowska-Banach: - Osoby chorujące są u nas na pierwszym froncie, ale ich choroby na pierwszym froncie nie ma. Choć, gdy gość zapyta, nic nie ukrywamy.
Nie zdarzyło się, by ktoś uświadomiony ostentacyjnie wyniósł się z pensjonatu. Przeciwnie, goście mówią wprost: że doskonała tu atmosfera - rodzinna; że dobrze się czują; że profesjonalna obsługa i smaczne jedzenie. Jak w domu.
Renata - uśmiechnięta, nieco przestraszona.
Mówi powoli, waży słowa. Także pomaga w kuchni. Ponad 10 lat temu studentce AGH zawalił się świat: przeżyła śmierć ojca, krótko potem dziadka. Na co dzień na lekach, cztery razy lądowała w szpitalu psychiatrycznym.
Diagnoza lekarska: zaburzenia urojeniowo-omamowe.
Na rencie miałaby w perspektywie wegetację, a nie sensowne życie; stan zdrowia nie pozwalał podjąć normalnej pracy. Pracodawcy boją się przecież takich, jak ona - to wie na pewno.
Teraz stoi przy zmywaku w kuchni; przygotowuje też sałatki, parzy herbatę i kawę. Boi się tłumu, więc jeszcze nie może kelnerować. Ale pracuje nad tym: na wszystko przyjdzie czas...
Wcześniej musiała nauczyć się układania sztućców, gotowania, podejścia do klienta. Dla Renaty to także były nowe doświadczenia.
Każdy z nich musiał zaliczyć kurs albo staż.
Pamięta doskonale pierwszy dzień w pracy: - Poczułam się ważną osobą, dowartościowaną tym, że ktoś dał mi szansę. Zrozumiałam, że zaczynam nowe życie. Gdyby nie to, ciężko byłoby mi utrzymać mieszkanie, pewnie zamknęłabym się w sobie, odizolowała od ludzi.
Podobnie mógłby powiedzieć każdy pracownik. Każdy przez to przechodził.
Na schizofrenię choruje w Polsce ok. 400 tys. osób, na wszelakie psychozy - ok. miliona. Wielu chorych klei znaczki lub składa długopisy w zamknięciu. I to niby ma im pomóc, to niby ma być praca.
A tu chorzy, a właściwie chorujący - bo życie składa się przecież z kryzysów i reemisji choroby - wszystko sobie chwalą. Dostają normalne pensje; choć niewysokie - wraz z rentami pozwalają godnie żyć. Do tego wsparcie na rehabilitację, zakup leków, itp. Czuwają nad nimi lekarze, terapeuci, pielęgniarka: wszak trzeba wychwycić w zalążku objawy nawrotu choroby, a u każdego są inne. Nikt nie robi trudności, gdy muszą iść na zwolnienie, nawet kilkumiesięczne. Wręcz się im to sugeruje, choć nikogo na zastępstwo przyjąć nie można - takie przepisy rządzą ZAZ-ami. Nadgodzinami obciąża się zdrowych.
Jak w żadnej innej pracy brak tu zawiści, zazdrości; nikt nie dybie na potknięcie drugiego. - Wszyscy jesteśmy ludźmi z problemami, wszyscy dużo przeszliśmy. Bardziej potrzebujemy wzajemnego wsparcia niż podkopywania siebie nawzajem - uważa Renata.
"U Pana Cogito" łatwiej wrócić do normalności.
Niektórzy, choć niewielu, uwierzyli w swe siły: znaleźli pracę na wolnym rynku, nie tylko w tej branży. Innym choroba uniemożliwiła pracę nawet w hoteliku; trzeba im było szukać następców. Przez pensjonat przewinęło się dotąd ok. 40 chorych. Sprawdzili się wszyscy.
Barbara mówi tak: - To totalna bzdura, że jesteśmy gorszymi pracownikami. Kiedy choroba się nasila przechodzimy koszmar, potem więc cieszymy się każdą chwilą; wszystko chcemy robić najlepiej jak się da.
Tylko że czasem trzeba im pomóc. Gdy w życiu coś się dzieje, gdy są smutni, gdy źle im idzie sprzątanie czy ścielenie łóżek. Niekiedy więc nawet kierowniczka musi zaparzyć kawę lub zrobić śniadanie, choć gotować już się jej nie zdarza. Gorzej dysponowanym ujmuje się obowiązków.
To nie prywatna firma, więc nie chodzi o powiększanie zysków. Gdy sezon kiepski, trzeba sobie jakoś radzić; zwykle jednak udaje się wyjść przynajmniej na zero.
Nadwyżka nie trafia do niczyjej kieszeni - jak w zakładach pracy chronionej, lecz na fundusz rehabilitacyjny dla pracowników. Stąd ta pomoc dla nich, gdy są w kryzysach.
Jednak odkąd podjęli pracę, u wszystkich te kryzysy jakby zdarzały się rzadziej. To widać na pierwszy rzut oka: praca zmienia ludzi. - I pod względem wyglądu, bo bardziej dbają o siebie, i pod względem społecznym - bo mają lepsze niż dotąd kompetencje - podkreśla Agnieszka Lewonowska-Banach.
Pierwszą osobę udało się wysłać na emeryturę; to cieszy - że dotrwała. Chorzy wcześniej się starzeją, wcześniej tracą siły. Niszczy ich choroba, leki, stres...
Oswoili się ze schizofrenią.
Barbara: - Choroby się nie wstydzę, w niczym mi ona nie umniejsza. A przez to, że tu pracuję, poznałam wspaniałych ludzi; czuję się potrzebna.
Renata: - Wzmocniłam się psychicznie, jestem odważniejsza.
Nie mogliby żyć bez pracy, bez pensjonatu.
A takich jak ten - "U Pana Cogito", przybywa. Niedawno powstał drugi w Krakowie; są także w Łódzkiem i na Mazurach. I też odnoszą sukcesy.
A to dowód, że chorzy jak oni wcale nie są straceni; że gdy poda się im pomocną dłoń, nie muszą być gorsi od innych, od ludzi zupełnie zdrowych.
I że jak Pan Cogito - ten z poezji Herberta, a nie, jak wciąż sądzą niektórzy: właściciel pensjonatu - potrafią iść przez życie z podniesioną głową.
To cała "filozofia inności".
Dr Andrzej Cechnicki: - Przez lata ludzie ci żyli z piętnem, naznaczeni. Uważano ich za dziwaków - dziwacznie ubranych i mówiących coś do siebie. Musieli zmagać się nie tylko z chorobą, ale także ze stosunkiem bliskich, otoczenia, pracodawców. My zbudowaliśmy normalność.
Piotr Subik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz